Lilka. Doberman

Błękitna dobermanka Lilka została oficjalnie nazwana Lili. Lilka podpisywała się LILI Bonomiella (panuje zwyczaj, że imię psa, w odróżnieniu od przydomka pisze się dużymi literami), czyli imieniem i swoim rodowym nazwiskiem. Mona i Centa musiały się zadowolić przydomkami hodowli, w których się urodziły.

Najpierw trzeba było Lilkę wychować. Było to bardzo żywe szczenię, powiedziałabym, że chwilami uciążliwe. Zwłaszcza buty trzeba byo starannie przed nią chować. Poza tym rewidowała gościom torby, a jak sobie umyśliła, że jej miejsce jest na najlepszym krześle, to do upadłego broniła swojego terytorium. Nawet kiedy była już duża i nie bardzo mieściła się na krzesełku, to potrafiła tak się zwinąć, tak się oprzeć i zaprzeć nogami, że nie spadała na ziemię. Było jej wtedy niewygodnie, ale swoją wolę musiała zademonstrować.

Lilka jako pierwsza uzyskała zgodę na spanie w łóżku ze swoją pańcią, czyli znikły przesądy wpojone mojej Matce przez jej matkę, czyli moją Babcię, o higienie. Wiecie, jedni śpią ze swymi psami, drudzy mówią, że nie śpią. Żarty, żartami ale był powód do przygarnięcia w nocy małej Lilki. Po operacji przycięcia uszu, choć wtedy nie zabandażowano główki po zabiegu, tak cierpiała, tak biadoliła, że trzeba było ją utulić. Oczywiście pozostał jej zwyczaj sypiania na maminej pierzynie. Później inne psy też miały na to zezwolenie. Spacery z dwoma psami były znacznie trudniejsze niż z jednym. Lilka nie grzeszyła zbytnim opanowaniem. Jej wrogość do kotów stała się przysłowiowa. A i Centa pod wpływem Lilki też się zapominała i dużo traciła na posłuszeństwie. Lilka miała ponadto paskusny zwyczaj tarzania się w krowim łajnie, i to od stóp do głów. Na dalekich spacerach trzeba było wystrzegać się tych łąk nad Odrą, gdzie wypasano krowy. Leniwe krowy nie robiły na Lilce specjalnego wrażenia, ale coś biegnącego pobudzało ją do gonienia. Kiedyś szparko kłusował po polnej drodze jeździec na rumaku. Lilka rzuciła się w pogoń. Koń poniósł jeźdźca w siną dal, a Lilka jak strzała za nimi. Sporo czasu minęło zanim wróciła zziajana z wywieszonym jęzorem.

Lilka podobnie jak Centa, miała obowiązek poddania testom na cechy psychiczne. Wydawało się, że egzamin zda celująco. Na placu ćwiczeń wszystko przebiegało dobrze, dopóki do akcji nie wkroczył pozorant z witką w jednej ręce i z ochronnym rękawem nałożonym na przedramię drugiej ręki. Lilka, trzymana przepisowo luźno na smyczy, powinna na drażnienie odpowiedzieć rzuceniem się na pozoranta i mocnym chwytem jego pancernego rękawa, którym się osłaniał. A ona co? Doskakiwała rozgłośnie ale nie dotknęła nawet nastawionego ku niej rękawa. Sędzia testu nie zaliczył. Przy powtórce egzaminu efekt okazał się podobny: dużo szczekania przy braku właściwej akcji. Za trzecim podejściem egzamin został zaliczony, bo sędzia przymrużył już oczy na jej niedostatki charakterologiczne. Powiedział, że Lilkę cechuje głęboka nieufność i stąd jej zahamowania przed ugryzieniem pozoranta w rekaw. Trudno to zrozumieć. Przecież chowana była w miłości i od urodzenia w jednym domu. Nie była izolowana od ludzi i psów. Ukończyła pozytywnie kurs na psa towarzysza. Dlaczego więc miałaby być nieufna? Cecha wrodzona. Na spacerach nie dawała się nikomu obcemu pogłaskać, czy dotknąć. A jeśli chodzi o jej bojowość, to świeć Panie Boże nad paroma kocimi duszyczkami. Z tymi polowaniami na koty zaczęło si na dobre po przeprowadzce w spokojniejszą dzielnicę miasta, obfitującą za to w bezdomne koty. Przeprowadzka to jak trzęsienie ziemi, obawialiśmy się co powie Lilka (Centy już nie było na świecie), gdy przyjdą obcy ludzie wynosić rzeczy. Lilka nie przywitała jednak tragarzy ujadaniem, ani nie próbowała wybiec z domu. Położyła się w kącie i tylko patrzyła na to co się dzieje. Ale następnego dnia, już w nowym domu o świcie doskakiwała do okna, krzycząc po swojemu: Koty! Koty!

Na wystawy Lilka wiele nie jeździła. Miała co prawda bardzo zgrabną figurkę, ale stopniowo marniała jej sierść. Zaczęło się to gdy liczyła 7 czy 8 miesięcy. Zmieniane były leki i lekarze, Lilka była kąpana w wywarach z ziółek, w rozmaitych psich szamponach leczniczych i wzmacniających sierść, a karmę dostawała wzbogacaną o substancje zawierające keratynę. I nic. Póki ubytek włosów nie był znaczny, Lilka była prezentowana na wystawach, tam też spotykaliśmy inne błękitki. Im też z biegiem czasu ubywało sierści.. Dobrą stroną łysawości Lilki była możliwość szybkiego, już na spacerze dostrzeżenia kleszcza na jej ciele. Kleszcze nie natychmiast zagłębiają się ryjkami w skórę zwierzęcia. najpierw biegają w poszukiwaniudogodnego miejsca do ukłucia. na Lilce doskonale to bylo widać; skutecznie więc można było szybko zgarnąć z niej ręką owe pasożyty.

Niedostatek sierści nie przeszkadzał Lilce w zimie. Nigdy nie marzła. Wprawdzie miała płaszczyk, ale go tylko jeden raz nosiła. Na dworze było wtedy wyjątkowo mroźno, coś około -15 stopni. Lilka po spacerze była tak zgrzana, że płaszczyk powędrował do pawlacza. Radzono aby Lilkę poddać sterylizacji poprzez usunięcie macicy i jajników. Zahamowanie wydzielania hormonów płciowych miało by spowodować u niej odnowę sierści. Jednak, podobnie jak Lilka i Mama była nieufna, ale do lekarzy i ich metod. Mówiła:

– Po co kłaść Lilkę na stół chirurgiczny, męczyć i narażać na jakieś komplikacje, skoro jest zdrowa i pełna życia!

Potem robiła sobie wyrzuty, że źle postąpiła lekceważąc dobre rady lekarzy. Do operacji Lilki w końcu doszło, ale w gorszych warunkach, bo z nagromadzoną ropą w macicy. Zabieg ten spaprał chirurg, uparcie pracujący sam, bez asysty; dopuścił do zalania jamy brzusznej ropą. I znów mój brat kopał w ogródku głęboki dół na grób…