#ciąża. W kalendarzu długi majowy weekend zaznaczony na czerwono. 2 maja jako przypuszczalny termin porodu podkreślony podwójnie. Kalendarz wisi nad moim biurkiem, a ja gapię się w te pozakreślane i pomalowane na kolorowo daty jak bym nie miała ich wyrytych w pamięci, jak bym nie wiedziała co i kiedy ma się wydarzyć. Mówiąc zwięźle: dopadł mnie stres oczekiwania.
Hania wie. Sypia co prawda na sofie, ale kilka razy w ciągu doby przemieszcza się do skrzyni przygotowanej na dzień X, pokopie i potarga poukładane tam dla niej ręczniki i z powrotem wraca na sofę. Ten stan trwa u niej już od tygodnia. Dokucza jej brak zdecydowania na to co by zjadła. Raz smakuje to, innym razem owo. Najważniejsze, że metodą prób i zachęcań udaje mi się trafić w jej gust. Do tego te humory. Psy, a właściwie tylko ich obecność irytuje ciężarną. Burczy i gulgocze gniewnie gdy tylko zjawią się w jej pobliżu. Muszę pilnować stadka, mieć oczy dookoła głowy. Chyba już się tego nauczyłam i już tak mam.
Spacery z Hanią ograniczyłam do kilkunastominutowych przechadzek. Idziemy tylko we dwie, nie zabieramy nikogo do towarzystwa. Spokój i jeszcze raz spokój.
Miłego dnia wszystkim!
Panna brzuchatka. 🙂
Jeszcze chwila i beda bobaski ?
Trzymamy kciuki ?