Wraz z Czarlim została zakupiona piękna wiklinowa buda w nadziei, że odbędzie w niej swoją pierwszą podróż. Ale gdzie tam. W ogóle nie dał się do niej włożyć. Siedział mojej matce na kolanach, nieustannie wyrywając się z rąk ku oknu. Po dwóch godzinach był już w domu. Czarli przyszedł do towarzystwa dobermance Lilce. Lilka od razu zapragnęła się z nim pobawić, ale powstrzymywaliśmy ją od tej obopólnej, bo też i dla Czarliego uciechy. On był taki mały. Właściwie mieścił się w przepastnej paszczy dobermanki. Nie bał się, za to mama umierała ze strachu, że Lilka zrobi szczenięciu krzywdę. Nie mogąc się swobodnie bawić z Lilką, Czarli chodził za domownikami, czyli pętał się pod nogami. Było to miłe, trzeba było jednak ciągle uważać, żeby go nie nadepnąć. Nie zawsze się to udawało. Czasami ktoś zachował się jak słoń w składzie porcelany i do porządku przywoływał go tak ostry wrzask Czarliego, iż można było z wrażenia siąść na ziemi. Potem przekonaliśmy się, że wszystkie mopsy, reagowały nawet na lekkie przydepnięcie miękkim kapciem, jakby się nie wiadomo co stało. Ten ich krótki okrzyk ostrzegał po chińsku:
– Uważaj ślepoto, przecież jestem malutki!
Tak więc mama musiała się przyzwyczaić do życia z małym pieskiem, który chodząc za nią, dawał się przez pomyłkę zamknąć w łazience, a nawet między podwójnymi drzwiami wyjściowymi do przedpokoju. Czekał wtedy cierpliwie, aż ktoś się zorientuje i go wpuści.
Czarli od początku odznaczał się wielką schludnością. Siusiał i kupkał tylko na gazety, a potem szybko pojął, że te sprawy załatwia się poza domem, na trawie. Gdy Czarli trochę podrósł, mama brała jego i Lilkę na wspólne spacery. Ludzie się za nimi oglądali, no bo para była niedobrana. Ona, smukła i wysoka brunetka, on mały, korpulentny blondynek. Jak potem Lilka urządzała biegi po łące to Czarli jej też sekundował, ale wkrótce zrezygnowany stawał. Wtedy Lilka zatrzymywała się i znów zaczynała się zabawa. To tak jak w tej piosence o tańcujących dwóch Michałach, jednym dużym, drugim małym. A więc kupa śmiechu. Niestety nie było do śmiechu gdy Lilka po roku przeniosła się do krainy wieczności. Wtedy Czarli dużo stracił ze swej ruchliwości i wesołości. Ludzie widząc mamę z jednym psem nachalnie pytali:
– A gdzie drugi?
Wiele osób patrzyło na moją matkę z dezaprobatą, sądząc że na konto Czarliego pozbyła się Lilki. Jej wyjaśnienia przyjmowano z uśmieszkiem niedowierzania. To było bardzo przykre. Ludzie, nie osądzajcie zbyt pochopnie od czci i wiary swojego bliźniego. Bywają sytuacje, które zdają się świadczyć przeciwko niemu, a rzeczywistość jest inna. Kiedyś mnie, moja bokserka Nina o mało nie wypadła z jadącego samochodu. Szczenię chciało podziwiać krajobrazy przez boczną szybę. Wspięło się do góry i przypadkowo przednią łapą nacisnęło klawisz elektrycznie opuszczanej szyby. W ostatniej chwili, kiedy suczka wychyliła się do połowy na zewnątrz, udało mi się zapobiec nieszczęściu. A gdyby tak Nina wypadła, i gdyby ktoś znalazł ją na szosie, to by wszystkim opowiadano o czynie zwyrodnialców, którzy bestialsko wyrzucili swojego psa.
Czarli na wystawach od początku prezentował się nie najgorzej. Pierwszy występ na międzynarodowej wystawie w Katowicach, jeszcze w klasie młodzieży zakończył oceną doskonałą i drugą lokatą. Sędzia wręczając medal i dyplom trochę się sumitował za tę lokatę, bo mówił, że Czarli nie jest gorszy od swojego konkurenta, ale nie może dać dwóch pierwszych miejsc. Gdy Czarli ukończył 15 miesięcy, mama postanowiła go wystawić w klasie otwartej, choć jeszcze dalej mógł startować w klasie młodzieży. Kiedy się w Związku dowiedziano, że młodziutki Czarli znajdzie się na ringu w towarzystwie znacznie starszych i doroślej wyglądających psów, to załamano ręce, że biedulek w takim towarzystwie nie będzie miał żadnych szans. Na szczęście Czarli wbrew czarnowidztwu naszych kynologicznych matadorów zwyciężył w swojej konkurencji i następnie odniósł zwycięstwo w porównaniu z championami. To był prawdziwy sukces. Na kolejnej międzynarodowej wystawie we Wrocławiu, Czarli startował w dużej stawce, złożonej z dziesięciu psów. I też zwyciężył. Mało tego, w konkurencji finałowej pokonał innych zwycięzców z grupy psów do towarzystwa i sędzia z Argentyny wyróżnił właśnie Czarliego spośród wszystkich przepięknych, długowłosych piesków, które nie biegną, a wprost płyną, i artystycznie ostrzyżonych, pełnych gracji pudli. W przerwie mama ośmieliła się wystąpić do naszego polskiego sędziego z zapytaniem, z jakiej hodowli jej radzi przywieźć żonę dla Czarliego. Powiedział, że albo sprowadzić suczkę z Ameryki, albo nabyć w Polsce u „wielkiej hodowczyni”. W grę wszedł drugi wariant, bo Ameryka daleko, a sprowadzanie szczenięcia jako „kota w worku” jakoś się nam nie uśmiechało. Pozostało czekać na sygnał o narodzeniu się polskich piesków.
Więcej o mopsach: Paloma i Charli