Mona, sznaucer olbrzym była naszym pierwszym psem rodowodowym. Któregoś dnia Mama przywiozła do domu 6-tygodniowe szczenię i z dumną miną oznajmiła:
– Kupiłam olbrzyma.
– A gdzie ten olbrzym? – zainteresował się mój brat.
– A tam, w kąciku, nie widzisz go? To ta mała czarna kulka skulona w kłębuszek.
Takie to były początki. Suczka z pewnością zbyt wcześnie została oderwana od matki, zaraz objawiło się to kłopotami trawiennymi i parę tygodni minęło zanim zaczęła chętnie jeść i robić „dobre kupki”. Przejęta swą rolą, Mama zaniosła Monę do naszego oddziału Związku Kynologicznego. Kierownik Sekcji Pinczera-Sznaucera , przemiły pan Kowalski odpowiadał na wszystkie pytania i nurtujące obawy. Chyba tych pytań było wiele, bo zachęcił do comiesięcznego pokazywania suczki. Mama odwiedzała ZK regularnie i skrupulatnie, aż w końcu pan Kowalski uświadomił jej, że suka jest dorosła i że wystarczy jak zareagujemy, gdyby coś z nią było nie tak jak trzeba. Wspomnę na marginesie, że w późniejszych czasach nikt nie interesował się problemami początkującego hodowcy.
Mona zapoznała się wcześnie z kliniką weterynaryjną. Wypadało ją szczepić na różne psie choróbska, a ponadto Mama uznała, że należy poddać Monę zabiegowi kopiowania uszu.
Dawniej sznaucerom, dobermanom i psom niektórych innych ras obowiązkowo kopiowano uszy, tak aby ładnie stały. Ten zabieg wykonywano pod pełną narkozą u 3-miesięcznych szczeniąt. Teraz przycinanie uszu szczęśliwie wyszło z mody! Kiedy Mona była szczenięciem wszyscy twierdzili, że uszy u sznaucera muszą być absolutnie przycięte. W klinice weterynaryjnej Monę potraktowano głupim jasiem a potem maszynką wystrzygano jej włosy na uszach. Oszołomiona suczka, sennie powarkiwała i próbowała szczerzyć zęby. Chciałam wraz z Mamą wejść na salę operacyjną ale nie pozwolono nam. Po godzinie wyniesiono Monę na korytarz i położono biedulkę na ławce. Po trochu się budziła. Głowę miała obandażowaną na kształt buły, ale mimo to krew nieco przesiąkała. Byłam wstrząśnięta tym widokiem i z trudem prowadziłam samochód odwożąc Mamę z Moną do domu.
Edukacją Mony Mama zajęła się na poważnie. Najpierw uczęszczała z nią na kurs psa towarzysza (PT) a po jego ukończeniu na kurs psa obrończego (PO), który niestety nie zakończył się sukcesem. Na egzaminie pozorant wymachiwał czerwoną szmatą przed suką aby ją rozwścieczyć (niemal korrida!) a Mama musiała ją utrzymać. Widziałam jak męczy się z utrzymaniem szarpiącej suki na smyczy i obawiałam się nieszczęścia. W końcu nie dała rady, i o zgrozo puściła. Pomyślałam, że czeka nas niechybnie pogrzeb biednego pozoranta. Ale nie, uwolniona Mona przestała mu wymyślać i jakaś zawstydzona wróciła do pańci. To nie był przypadek. Niespodziewane zdarzenia działają na zwierzę deprymująco. Jeśli mnie Mona, czy jakiś inny pies tak szarpnął, np. za kotem, że runęłam jak długa, to stawał zaraz obok z taką miną jakby chciał przeprosić za chwilową niesubordynację.
Kiedy Mona miała za sobą wymagane oceny na wystawach, przyszła chęć na szczenięta. Pan Kowalski zaproponował reproduktora, młodego sznaucera olbrzyma. Pojechaliśmy z Moną do nieznanego jej narzeczonego. Właściciel psa zaproponował, abyśmy przeszli się spacerkiem po lasku. Tam będzie cisza i spokój, niech się pieski po drodze poznają i polubią. Tak też zrobiliśmy ale do lasku nie dane nam było dotrzeć. Na drodze, tuż za domem dzielny Ront w jednej chwili pokrył Monę. Psy stały połączone ponad kwadrans, a my, ich właściciele asystowaliśmy przy prokreacji. Ludzie przechodzili obok ale szczęśliwie nas nie zagadywali. Trochę było mi głupio, ale nie psom. które nie mają poczucia intymności.
Ciąg dalszy: Mona. Sznaucer 0lbrzym